Ziemia Opolska to teren wielowiekowego ścierania się miejscowej ludności z niemczyzną. Nasilenie tej walki przypadło na koniec XIX wieku, a później – okres powstań śląskich i plebiscytu. Po dojściu do władzy Hitlera – aż do zakończenia II wojny światowej – postępowała fizyczna likwidacja wszystkiego, co polskie. Żyje na tym terenie wielu ludzi, dzięki którym przetrwał język polski i polski duch narodowy, żyją uczestnicy powstań śląskich, członkowie Związku Polaków w Niemczech i Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech, kółek śpiewaczych i organizacji gospodarczych.
Władysław Planetorz
urodzony: 14 grudnia 1910 roku w Cisku
stopień instruktorski: podharcmistrz
działalność harcerska: drużynowy Drużyny Harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki, członek Drużyny Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego w Bytomiu, kierownik Wydziału Zuchowego Naczelnictwa ZHP w Niemczech, członek Szarych Szeregów
działalność patriotyczna: łącznik w III powstaniu śląskim, żołnierz Szarych Szeregów w czasie II wojny światowej
zmarł: 16 lutego 1944 roku w Kłodzku
Nazwisko Planetorz należy do najbardziej dla sprawy polskiej zasłużonych rodów na Opolszczyźnie, a jeden z jego członków – Władysław – wyrósł na wybitnego działacza harcerskiego…
Urodził się w 1910 roku w podkozielskiej wsi Cisek, jednej z wielu twierdz polskości, w rodzinie Józefa Planetorza – Prezesa Związku Polaków na powiat Koźle, założyciela szkoły polskiej. W jego domu, pod portretami Tadeusza Kościuszki, Kazimierza Puławskiego, króla Jana Kazimierza, śpiewano polskie pieśni, czytano na głos Sienkiewicza i Żeromskiego. W czasie plebiscytu druh Władek rozlepiał polskie afisze, rozrzucał ulotki, a gdy wybuchło III powstanie śląskie, stał się jednym z jego najmłodszych łączników dostarczających przez Odrę (na tereny opanowane przez powstańców) wieści o sytuacji. Po ukończeniu w 1925 roku szkoły powszechnej podjął naukę w gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Lublińcu, gdzie zetknął się z pasją swego życia – harcerstwem. Wstąpił do drużyny im. Tadeusza Kościuszki, zdobył sprawności, m.in. stolarza, samarytanina, ambulansisty, higienisty, mistrza do wszystkiego i awansował na drużynowego. Po utworzeniu w Bytomiu polskiego gimnazjum stał się jego uczniem i jednym z pierwszych sześciu absolwentów. W Bytomiu wstąpił do drużyny im. Zawiszy Czarnego, pracował w samorządzie szkolnym, współredagował gimnazjalne pismo „Idziemy”.
Koledzy z lat szkolnych mówią o nim:
Władek nie był orłem w nauce, był średnio zdolnym uczniem, ale przywództwo nad innymi samo właziło mu w ręce. Odznaczał się dużymi zdolnościami organizacyjnymi, wspaniałym koleżeństwem i wiernością wobec idei.
Brat Kazimierz tak go wspomina:
Uparty był jak ojciec. Kiedy przyniosłem ze szkoły niemieckie broszury wciśnięte nam przez polakożercę, nauczyciela Bulle, Władek poczerwieniał z gniewu, wyrwał mi je z rąk i rzucił w gnojówkę.
Po ukończeniu gimnazjum rozpoczął studia na wydziale filologii słowiańskiej uniwersytetu w Królewcu, skąd wkrótce przeniósł się do Wrocławia. W 1936 roku odbył pod kierunkiem Aleksandra Kamińskiego kurs namiestników zuchowych w Nierodzimiu. Ukończył go z wynikiem celującym, awansując na podharcmistrza i obejmując funkcję kierownika Wydziału Zuchów w Naczelnictwie ZHP w Niemczech. Jeździł teraz z Naczelnikiem ZHP, Józefem Kachlem, po terenie Rzeszy, zakładał drużyny, aktywizował ruch zuchowy i organizował kolonie. Zachowało się sporządzone przez niego sprawozdanie z kolonii na Górze św. Anny w 1937 roku. Oto jego fragmenty:
Pierwsza kolonia i kurs zuchowy, jakie się w ogóle odbyły na terenie ZHP w N. miały przebieg pomyślny i zadowalający… Poczucie zdrowotne wszystkich uczestników kursu było bardzo dobre. Każdy przybrał na wadze (tylko komenda zmarniała).
Uwagi ogólne o chłopcach. Zuchy (charakterystyka terenowa): Śląsk. Chłopcy bardzo żywi i ruchliwi, otwarci i szczerzy, chęć do gier wielka, fantazja duża, dużo śpiewali i chętnie krzyczeli, beksów mało. Chłopcy z miast – dość wątłej budowy – przybierali szybko na wadze i opalali się. Mówili tylko po polsku. Znają dużo pieśni, niektórzy byli już na koloniach w Polsce.
Wychowanie narodowe. Ważnym czynnikiem w życiu kursu i kolonii było wychowanie narodowe, na które zwracano szczególną uwagę. Stosowano je odpowiednio do wieku, a więc osobno dla harcerzy i zuchów, podawano je w formie przystępnej i zrozumiałej. Dzień zaczynano modlitwą i pieśnią „Myśmy przyszłością narodu”. Na zbiórkach wplatano w gawędy tematy polskie, historyczne, ludowe, miejscowe. Mówiono o życiu polskim w Niemczech, uczono „Hasła”, pieśni patriotycznych i innych. Podczas ciszy poobiedniej opowiadano bajki polskie o Kraku, Wandzie, Lechu… Dla harcerzy urządzano specjalne gawędy na tematy historyczne, o obowiązkach Polaków w Niemczech, zadaniach młodzieży, o Górze św. Anny, urządzano specjalne wycieczki…
O tej samej kolonii opowiada brat Kazimierz:
Biwakowaliśmy akurat w Błotnicy Strzeleckiej na swoim obozie. Pewnego dnia ruszyliśmy na Górę św. Anny, aby odwiedzić obóz Władka. Patrzymy – a tu pełno policji wokół kolonii zuchów, wszystko poprzewracane, sienniki powytrząsane – rewizja w poszukiwaniu broni wśród takich maluchów! Chodziło o to, by zdeprymować, zastraszyć Polaków. Pamiętam, że Władek, jako komendant zuchów, zaprotestował ostro i stanowczo, lecz spokojnie i rzeczowo: „To jest obóz zuchowy zgłoszony u władz w ramach Konwencji Genewskiej”. Broni nie znaleziono, ale Władka zabrano na posterunek żandarmerii. Po południu wrócił spokojny i zarządził natychmiastowy apel, rozkazując zaśpiewać jedną tylko pieśń: „Wszystko, co nasze, Polsce oddamy”. Na tym apel zakończono.
W lipcu 1939, jako obywatel niemiecki, został wcielony do Wermachtu i skierowany do garnizonu w Świdnicy. Po wybuchu wojny założył z kolegami tajną organizację, działającą w rejonie Bytomia i Strzelec Opolskich. Później z harcerką Jadwigą Kauczorówną, przebywającą na przymusowych robotach pod Wrocławiem, wstąpił do Szarych Szeregów. 25 kwietnia 1941 roku został aresztowany jako podejrzany o zdradę narodu i państwa niemieckiego. Przeszedł przez Oświęcim, Mauthausen i Gusen, gdzie esesmani w wigilię urządzili im w mrozie i śniegu kilkugodzinne ćwiczenia padania, czołgania, powstawania. Zakończyło się to dla Władka zapaleniem płuc, a później gruźlicą. Dopiero w 1943 roku wytoczono mu proces i skazano na trzy i pół roku ciężkiego wiezienia. Był więziony we Wrocławiu, Brzegu i wreszcie w twierdzy kłodzkiej, gdzie katowany i głodzony zmarł 16 lutego 1944 roku. Z tej kaźni zachował się gryps na odwrocie listu do brata:
Niech żywi nie tracą nadziei… kto dożyje, wolnym będzie, a kto umarł wolnym już… Tylko głód mam stale, ale i to może przetrwam i przeżyję. Opatrzność boska czuwa nad nami – wszystkie więzienia wrocławskie, 3 obozy koncentracyjne, tyfus, ostre zapalenie oskrzeli, 4 razy krwawa biegunka, zbity ciężko, że ruszać się nie mogłem. Kręgosłup naruszony, nerki odbite, ciężkie lumbago i ogólne wyczerpanie całego organizmu, teraz Zet (kacet) mnie jeszcze czeka i żyję, bo Bóg tak chce, i żyć będę, jeżeli on zechce i doczekam wolności, lepszego jutra, wrócę do naszego domu, do ojca, braci i siostry i przyjaciół moich. Wszak tyle milionów dzisiaj cierpi nędzę, tylu umiera, i ja przeżyję i przetrwam, i dożyję lepszego jutra.
W wielu grypsach pisał o głodzie, odmieniał ten wyraz po polsku, po niemiecku i po francusku, ale nikt nie może mu pomóc, regulamin więzienny stanowił bowiem w pierwszym punkcie: zakazuje się dostarczania paczek świątecznych i żywnościowych.
Przez te wszystkie lata rodzinie odmawiano kontaktów z Władkiem. Dopiero dwa tygodnie przed śmiercią uzyskali zezwolenie na krótkie widzenie. Odwiedził go brat Julian, który tak to spotkanie wspomina:
Oficjalnie zezwolono na 10 minut widzenia, ale strażnik pozwolił na dwugodzinna rozmowę. Władek leżał w oddzielnej izbie chorych. Była to cela 1,5 na 3 metry, z jednym łóżkiem pokrytym białą pościelą, demonstracyjnie zmienioną. Kiedyś tryskający zdrowiem, teraz wyglądał, jak kościotrup – chudy, bezwładny, ledwo mógł zwrócić głowę w lewo lub prawo. Nie potrafił sięgnąć ręką po kawałek ciasta, które upiekła siostra Wanda, nie potrafił już w ogóle jeść. Z trudem rozmawiał. Opowiadał o Mauthausen, Gusen, o przyjaciołach, wypytywał o rodzinę, znajomych, mówił, jak straszliwie go bito, aby wydusić zen obciążające zeznania, jak odmawiał, jak wrzucono go półmartwego do celi. Był świadom swej śmierci. „Ze mną już koniec – mówił – ja nie dożyje wolności, bo widzisz jak wyglądam, dla mnie już nie ma ratunku. Ale wy się nie poddawajcie, pozostańcie jakimi wychował was ojciec.”.
W kilkanaście dni później przyszło zawiadomienie o śmierci. Na pogrzebie było osiem osób z rodzimej wsi, ale szpiclów gestapo z Kłodzka i Koźla było więcej niż uczestników pogrzebu.
Dalsze losy Planetorzów
Wojna okrutnie obeszła się z Planetorzami. Ojca z bratem Władka, Damianem, osadzono w Buchenwaldzie, działali tam w obozowym ruchu oporu. Ojciec wrócił do Ciska, a brat natychmiast po odzyskaniu wolności wstąpił do Wojska Polskiego. Wkrótce jednak zginął tragicznie w wypadku, zderzywszy się motocyklem z amerykańskim jeepem (pochowano go w Erlangen). Pozostali członkowie rodziny zostali 6 stycznia 1942 wywłaszczeni z ojcowizny i wyrzuceni z gospodarstwa na bruk. Obecnie żyje jeszcze siostra Władka, Wanda.
23 maja 1979 do Kłodzka udała się delegacja władz Kędzierzyna-Koźla, rodzina Władka Planetorza, przedstawiciele Zakładów Urządzeń Chemicznych „Metalchem” oraz Drużyna Sztandarowa Hufca. W kwaterze cmentarza, gdzie pochowano ofiary twierdzy, odbyła się uroczystość przekazania przez miejscowe społeczeństwo prochów bohaterskiego harcerza. Prostą trumnę ze znakiem Rodła i lilijką wzięli na ramiona kozielscy harcerze. Po przewiezieniu do Kędzierzyna-Koźla trumna została wystawiona w sali posiedzeń Urzędu Miasta, gdzie warty honorowe zaciągnęli żołnierze i harcerze. Następnego dnia na lawecie armatniej trumna została przewieziona na cmentarz komunalny. Kładąc symboliczną czerwoną różę na jego nowym miejscu spoczynku, ówczesny naczelnik ZHP, hm. Jerzy Wojciechowski, powiedział m.in.:
Przeżywamy dzisiaj wspólnie moment podniosły i uroczysty – powrót syna do swej matki, do ziemi, na której się urodził i wychował, którą pokochał jak własną matkę… Ziemia Kozielska może być dumna ze swego syna – Władka Planetorza – który na zawsze pozostanie wzorem dla tysięcznych szeregów harcerzy, dla całego społeczeństwa.
Tego samego dnia na terenie Zakładów Urządzeń Chemicznych „Metalchem” Jerzy Banasik, wiceminister przemysłu chemicznego, wręczając akt nadania imienia Władysława Planetorza przedstawicielom tego przedsiębiorstwa, podkreślił:
Planetorze należą do jednej z najstarszych rodzin na tych ziemiach. Nadanie zakładom imienia ich syna stanowi dowód ogromnego wyróżnienia załogi. „Metalchem” w pełni na to zasłużył. Znajduje się on bowiem w czołówce zakładów naszego resortu…
Powyższa strona stanowi fragmentaryczny skrót opracowania druha hm. Jana Płowuchy pt. „Syn tej ziemi” wydanego w 1988 roku.
Inne źródła o Władysławie Planetorzu
O Planetorzu pisano w następujących wydawnictwach i czasopismach:
- H. Kapiszewski – Związek Harcerstwa Polskiego w Niemczech, Instytut Wydawniczy PAX, W-wa 1969.
- Związek Harcerstwa Polskiego w Niemczech – wybór tekstów źródłowych 1933-39, Instytut Śląski w Opolu, 1983.
- Ludzie spod znaku Rodła, red. F. Hawranka, t. I, Opole 1973.
- P. Nimptsch – Cisek, ZW PTTK Opole.
- A. Konieczny – Życie polskie we wsi Cisek w okresie Międzywojennym, Studia Śląskie t. IV, 1961.
- A. Wawrzok – Na rozdrożach z Rodłem, HOW Kraków 1987.
- Gawęda o Władku Planetorzu, Mały Poradnik Drużynowego, Opole 1977.
- S. Drozdowski i Z. Rusinek – Druh Władek /w/ „Opole” 5/1971
- J. Płowucha – O druhu Władku, komendancie zuchów, Drużyna Zuchowe wieści 6/1983.
- J. Płowucha – Syn tej ziemi, Motywy 26/1983.
Poniżej przedruk reportażu J. Opolskiego „Nie powrócisz do nas synku…?” opublikowanego w Trybunie Opolskiej V/1971 r.
Za bramą twierdzy kłodzkiej, myśli w roku 1971 rwą się jak łachmany, słowa niesione obolałym sercem zbiegają się w jeden powtarzalny wykrzyknik: „To nie to samo… to nie to samo!” To nie to samo iść pod górę Bohmischestrasse, obok mocarnego budynku komendantury, kolbą w plecy być naciskanym, w jazgocie przekleństw i pod baldachimem zwisających nisko płynących gdzieś od strony Śnieżnika – a iść za bramę teraz w objęcia przewodnika, który uprzejmie poprowadzi na balustradę, skąd Kłodzko w słońcu kąpie się, skąd bliżej do łąki niebios białoobłocznej, zaś nieco dalej do łąk zielonych, po lewym brzegu Nysy Kłodzkiej. Piszę więc, że to nie to samo, gdy zestawić dwie miary czasu twierdzy – hitlerowskiej katowni jeńców i więźniów z twierdzą – obiektem turystycznym, gdyż jako zabytek warowny z lochami, korytarzami wnękami i planowaną tu elegancką restauracją – ta twierdza nie przestanie być katownią myśli ludzi o ludziach. A więc i nie to samo pisać, nawet wzruszająco, o młodym człowieku, który miał na imię Władek, a czytać, co on napisał stąd… Oto przecież w Polskiej Cerekwi, może także w kwietniu rok temu, mali harcerze mieli poruczone: „Napisz, co wiesz o Władku Planetorzu.”.
Mam je tutaj, za bramą twierdzy kłodzkiej, kartki z ich mozolnymi wypracowaniami. Będzie chyba ze dwadzieścia… Tyle razy o nim, z wiedzą faktów najprostszych. Wziąłem te kartki ze sobą, nie wiedząc dlaczego. I już wiem. Bo teraz, na dawnej Bohmischestrasse, ulicy obecnie Czeskiej, u podnóża twierdzy, robotnicy rozwalili kolejny budynek z serii zaśmierdziałych pruskich ruder pod kłodzką przebudowę miasta na lochach, w miasto kipiące turystyką. I co widzę, dwie kasy pancerne leżą z tych bebechów gruzu wywleczone, gdzie najtajniejsze spoczywały akta byłej komendantury.
Oparty o kasę większą, twarzą pod słońce zza bramy, dokąd żołnierz z młodą żoną i dzieckiem spacerowym właśnie krokiem podążali, oparty i uparty w konfrontowaniu uczuć wyobrażalnych z rzeczywistymi, czytam, co harcerzyk z Polskiej Cerekwi miał do obwieszczenia ludzkiemu światu…
Oprzytomnieć tutaj trzeba, bo przecież to kwiecień 1971 roku, a więc… zejść w podziemia, aby móc napisać w księdze wycieczek żądnych wrażeń z nieznanego sobie świata twierdz i katowni. Proszę: „Wycieczka z Opola zwiedziła twierdzę i podziemia. Bardzo nam się podobało”. Proszę: „Potęga labiryntów zaskoczyła nas i te legendy o żonach strażników, przykuwanych do haków nas zachwyciły…”. Spróbujmy jeszcze inaczej nagiąć naszą wyobraźnię: „11 czerwca wycieczka z Samborowic przeszła podziemiami, odnosząc wspaniałe wrażenia sportowo-wyczynowo-turystyczne. Uczniowie uważali jednak, iż mimo, że dziwny jest ten świat, lepiej już chodzić po nim, niż pod nim”.
O łąki słów poetyckich, niebiosa pieśni młodej, wiosno wycieczek i spełnionej radości… Stąd, za bramą z orłem pruskim, gdzie w rozległych bastionach tej twierdzy jest betoniarnia, wytwórnia win, ludzka jest gospodarność, stąd i tam syn Józefa z Planetorzów pisał 21 kwietnia 1943 roku na odwrocie listów do domu.
„Niech żywi nie tracą nadziei – … kto dożyje wolnym będzie, a kto umarł wolnym już…”
„Szkoda Jadzi – dzielna dziewczyna, przetrwa wszystko. Sąd nam właściwie niczego, ale niczego nie udowodnił, żadnego Vorbereitung zum Hochverrat, ale skazał – sami nie wiedzieli, czego chcieli od nas – tylko przypuszczenia, a świadkowie też tylko „wir nehmen an”, że coś było i „aus anderen Grunden eingegriffen”. Czort ich wie, co chcą od nas – no tak :Kopf hoch a Bauch rein” /sam zapada się coraz bardziej/ „mam schlied”, cóż robić… święta przeszły… myśli były w domu u swoich i w Gusen przy przyjaciołach”.
30 marca 1943: „głód, głód, głód – ważę już tylko 53 kg, a kiedyś ponad 75 kg, głód, głód, ich habe Hunger, ja ai faim”.
12 grudnia 1943: „Od miesiąca jestem ciężko chory tak, że muszę w łóżku, gdyż choruję na gruźlicę. Jest to bardzo ciężka choroba i tylko Bóg jeden wie, co będzie dalej. Nie potrzebujecie się o mnie troszczyć, stanie się tak, jak Bóg zechce”.
Konał w męczarniach oddania siebie okrutnej przemocy. Teraz w roku 1971, siostra przy taczce pełnej nawozu pod nową pszenicę, mówi mi ze łzami, że listy jego nosiła na piersiach, w węzełku, żeby nie zabrali przy rewizji. Nosiła, jak relikwie – ona po śmierci matki opiekunka ojca, wianująca braci, troszcząca się o dom. To wtedy, gdy już rozstępowała się ziemia pod hitleryzmem, pod tą czeredą zbrodniarzy, pozwolono bratu Władka, Julianowi, który dziś pracuje w kozielskim banku, pozwolono dogorywającego „z wyroku sądu” zobaczyć w lazarecie kłodzkiej twierdzy. Przedał ojciec orzechów i jabłek, siostra ciasta słodkiego ze świąt roku 1943. Strażnik mówił: „Ma jeść przy mnie. Co nie zeżre, zostawiać nie wolno”. Nie jadł nic. Dogorywał i przecież odpowiadał na pytanie – zaprzeczenie ojcowe: „Nie powrócisz do nas, synku…?”. „Powrócę! Powrócę! Powrócę!”.
Łachy jego w paczce dostali. W kieszeniach były listy z domu i zapiski na odwrocie czystego papieru. Oszukana niemiecka dokładność i niemiecka dbałość o prawo własności – łachy należą do rodziny. Więc przez turystyczny tłum pod słońce się wydżwignujący na wzniesienia kłodzkie, przeciskam się jeszcze ku cmentarnej bramie. Tu kwatera więźniów i przymusowych robotników z ewakuowanych fabryk części do rakiet, do samolotów, zapalników do bomb, tu kwatera jeńców. Tysiące zginęło, gdzieś indziej, pod ziemią. Jeszcze szukają tutaj historycy mękę polską, jeszcze twierdza nie zgłębiona. N. N. – krzyże nieznanych. Napis jeden dla wszystkich i dla każdego: „Zginął za Polskę”. W Kłodzku. Krzyczeć tu spazmem niezrozumienia, dlaczego… dlaczego? krzyże milczą, ptaków rozśpiewanych nic nie płoszy. Cisza nad tymi krzyżami ludzka. Drugi od lewej, Jego, przez kozielskich harcerzy odbudowany, grób Władysława, Władka Planetorza z Ciska. Zmarł 16 lutego 1944 roku…
Pisał Alfred Konieczny za co właściwie ten młody nauczyciel z Ciska zginął. Żadnej dla rodów śląskich nowości nie ma w tym, bo łączy ich tożsamość losów, różna tylko w granicach skrajności: śmierci i ocalenia. Był Planetorz dzieckiem niewoli, marzeń o… posłannictwie polskiego nauczyciela. kierował w Związku Polaków… Był instruktorem harcerskim i przywódcą małych zuchów, wygłaszał odczyty o Polsce, pracował w okresie ferii letnich w Związku Spółdzielni Polskich w Opolu, organizował i grał w kółkach dramatycznych, pracował w redakcji „Nowin Codziennych”, a w gestapowskich raportach było, że… agitował przeciwko Rzeszy! Chcieli go upokorzyć, więc dali wezwanie do armii, i… zaraz aresztowali. przeszedł trzy obozy, wozili go po sądach i więzieniach, aż znalazł stałe miejsce pobytu… prostokąt w ziemi, pod płytą kamienną, młodymi rękoma wbudowaną.